Bardzo możliwe, że to właśnie Dziadek wtoczył koleje mego życia na tory księgowości.
Będąc dzieckiem wykazywałam bowiem zapędy raczej artystyczne aniżeli ścisłe. W okresie przedszkolnym większość swych procesów twórczych skoncentrowałam na malowaniu laurek, do których sama układałam wierszyki i winszowania. Okres laurkowy trwał dobrych kilka lat. W fazie zmierzchowej znacznie udoskonaliłam warsztat i poszłam wręcz w produkcję masową. Manii tworzenia wespół ze mną oddawała się starsza siostra [Wnuczka Dziadka], w związku z czym w domu dałby się zauważyć bolesny deficyt przyborów piśmienniczych, gdyby nie Ciocia Zza Granicy [Córka Dziadka], która dostarczała nam kredek - towaru luksusowego i nad wyraz pożądanego. Malarstwo moje i siostry znacznie się różniło - jej laurki były daleko bardziej neurotyczne i różnorodne plastycznie, kiedy ja powielałam wyćwiczone wzorce, stale malując Kucyki Pony lub psa Smerfików. Zaważyło to na wyborze mojej ścieżki - odrzuciłam sztuki plastyczne, pozostawiając to pole siostrze, sama zaś oddałam się słowu pisanemu.
Początki były trudne. W zerówce poniosłam sromotną klęskę, nie umiejąc rozróżnić samogłosek od spółgłosek (te czerwone i niebieskie magnesy przyczepiane do tablicy...). W klasach nauczania początkowego byłam stale prześladowana za brzydki charakter pisma, zaś pierwsze opowiadanie, napisane w czwartej klasie podstawówki, spotkało się z miażdżącą krytyką ze strony polonistki.
Tak zniechęcona na pewien czas oddałam się naukom ścisłym.
W szóstej klasie, zmotywowana przez przyjaciółkę, rozpoczęłam pisanie pamiętnika, który prowadziłam nieprzerwanie w zasadzie do końca podstawówki. Dość szybko znudziłam się tą nową formą twórczości i przerzuciłam swą uwagę z prozy na poezję. Na etapie krótkiej fascynacji Białoszewskim napisałam wiersz o wędzonej rybie (a nie znałam jeszcze Baudelaire'a!). Stworzyłam też utwór-przypowieść o spleśniałym jogurcie (dziwne, jak wiele moich wierszy poruszało tematykę z obszaru gastronomii), jednak niestety ślad po nim zaginął. Ostatecznie zerwałam z poezją w liceum. Znaczący wpływ na moje finalne zwrócenie się ku prozie miało wydarzenie związane z pewnym wierszem, który napisałam w wieku lat trzynastu na skutek pourodzinowej depresji. Dzieło to, nieopatrznie pozostawione przez mnie na biurku, zostało odczytane przez Dziadka, o czym dowiedziałam się niezwłocznie, zaalarmowana dzikim rykiem dobiegającym z pokoju. Dziadek popłakał się ze śmiechu, ja z kolei popłakałam się z żalu i oburzenia. Wiersz był biały i mroczny zarazem (ach, ten dramatyczny dysonans!) i leciał tak:
drzwi zamknęły się za mną
przede mną - ciemność
i nic
przez dziurkę od klucza mogę dostrzec te chwile, które minęły
i nie wrócą
Już nigdy
nigdy więcej
nie wykrzywię ust w grymasie zwanym uśmiechem
muszę iść dalej
stara i doświadczona przez życie
łzy obeschły
lecz w sercu żal nieodżałowany
i nic
poniedziałek, 17 lutego 2014
niedziela, 9 lutego 2014
rozmowy kontrolowane
Dzwonię ostatnio na telefon domowy w celu porozmawiania z Dziadkiem. Odbiera Mama [Synowa Dziadka], więc rozmawiamy kilka minut.
Ja: [do Mamy] A masz tam gdzieś pod ręką Dziadka, żeby przekazać mu słuchawkę?
Niespodziewany Głos W Słuchawce: Już jestem!
E P I L O G
Ponieważ w domu były zawsze minimum dwa aparaty, często odbierając słuchawkę "na górze" narażało się na trzeciego rozmówcę "z dołu" (ot, taka słabostka Dziadka...). Jego obecność z reguły jednak zdradzały zakłócenia odbioru lub dźwięk telewizora.
Ja: [do Mamy] A masz tam gdzieś pod ręką Dziadka, żeby przekazać mu słuchawkę?
Niespodziewany Głos W Słuchawce: Już jestem!
E P I L O G
Ponieważ w domu były zawsze minimum dwa aparaty, często odbierając słuchawkę "na górze" narażało się na trzeciego rozmówcę "z dołu" (ot, taka słabostka Dziadka...). Jego obecność z reguły jednak zdradzały zakłócenia odbioru lub dźwięk telewizora.
Subskrybuj:
Posty (Atom)